– Kto nie lubi słuchać o sobie dobrych i ciepłych słów. Proszę o kolejne pytanie.
– Czego?
– Niech pani dawkuje, mam nadzieję, że nie pęknę.
– Nie wiem, pewnie sporo.
– W końcu robię to pół wieku, więc się nazbierało. Ilość to ilość, ważna jest jakość. Ważne, co za tym stoi.
– To dobre stwierdzenie, bo to taka profesja. Jakbyśmy nie podchodzili do określenia tego zawodu, czy to zwariowany, szalony, zawsze będzie czegoś brakowało.
– Moja młodość była normalna, nie było w niej nic nadzwyczajnego. W liceum chodziłem na kółko dramatyczne, uczestnictwo w którym mi się spodobało, dlatego też spróbowałem dostać się do szkoły teatralnej. Udało się, i potem już samo poszło.
– To był wtedy najlepszy teatr w Polsce, w którym spędziłem szmat czasu, 26 lat. Dużo się wtedy nauczyłem.
– To były lata 70. Jarocki, Swinarski, Grzegorzewski, Wajda to mistrzowie. Każdy z nich tworzył inny teatr, był inną osobowością. Aktorstwo uprawia się z ludźmi, których spotkało się w młodości, i to oni kształtują człowieka. Szkoła teatralna to szkoła teatralna, ale tak naprawdę ten zawód poznaje się dopiero w teatrze. Miałem to szczęście, że trafiłem do Teatru Starego w Krakowie, gdzie spotkałem fantastycznych ludzi, moich mistrzów. Te krakowskie lata mnie ukształtowały.
Nigdy nie możemy jednak zapominać o ludziach, którzy mają ogromny udział w tej całej machinie twórczej, a których nie widać. Doskonałych artystów plastyków, scenografów, muzyków, kompozytorów. To teatr od kulis. Wspomnę tylko o Jurku Skarżyńskim, wybitnym scenografie, z którym się przyjaźniłem, o Staszku Radwanie, kompozytorze i reżyserze. To bardzo ważne, żeby trafić na ludzi z pasją, zaangażowaniem, wrażliwością, którzy chcą się dzielić emocjami. Oni nauczyli mnie pracować w teatrze i filmie. Jak patrzę na te lata mojej pracy z perspektywy czasu, to faktycznie miałem szczęście.
– Pewnie to po monologu Kalibana w poemacie „Morze i zwierciadło” Wystana Hugh Audena. Żywię do tej postaci szczególnie ciepłe uczucia. To było już w warszawskim okresie mojej kariery. Wtedy właśnie z Jurkiem Grzegorzewskim zrobiliśmy parę przedstawień. To był niezwykły okres w moim życiu.
– Tak, to był fantastyczny człowiek, wspaniały artysta. Mógłbym wymienić kilka ról, do których mam szczególne uczucia, i które były dla mnie bardzo ważne. Ludzie, o których mówimy, to bardzo różni artyści. Podczas pracy z nimi człowiek znajduje w sobie i odkrywa możliwości, o których nawet nie wiedział. To tak człowieka, że tylko sobie tego życzyć.
– Z inspiracji Grzegorzewskiego, któremu nie podobały się przekłady, mnie zresztą też nie. Po tej roli tekst miałem w głowie i w 1996 r. przygotowałem nowe tłumaczenie, które Jurek przyjął.
– Po pierwsze czułem się jak amator, a problem polegał na tym, żeby zachować molierowski język i żeby to wszystko było zrozumiałe dla współczesnego widza.
– To dziwna sytuacja, w której trzeba zdystansować się do tekstu, pracować tak jak nad cudzym przekładem. Nie chodzi o to, żeby rozpatrywać tekst, trzeba się skupić na roli.
– To miłe.
– No nie, może nie przesadzajmy. Taki człowiek z nienawiści musiałby być spersonifikowany. To hasło dotyczy atmosfery ogólnej. Nie dajmy się wepchnąć w myślenie, że otaczają nas tylko zło i nienawiść. Mam nadzieję, że ogromna część z nas nie ma nic wspólnego z tymi uczuciami. Dajmy spokój z tym człowiekiem z nienawiści.
– Każdy coś przywozi z tych podróży. My aktorzy mamy możliwość, a zarazem konieczność, tak jak pani powiedziała, podróżowania po epokach, autorach, literaturze. Każde takie spotkanie gdzieś nas prowadzi, coś nam pokazuje nowego, coś z niego w nas zostaje. Nawet nie próbuję tego nazwać, nie ma znaczenia, co zostało we mnie z danej sztuki czy danego filmu. Dla mnie ważna i satysfakcjonująca jest suma przeżyć, jakie daje mi moja praca.
– Emocjonalne zapasy pod wieloma względami. Tu chodzi o nasze osobiste emocje, z których czerpiemy, żeby wyposażyć postacie, w jakie się wcielamy. To normalne, że one potem należą do widza, ale on nie musi wiedzieć, na jakim osobistym przeżyciu aktora to się opiera. Ja nie podkręcam widza takimi opowieściami. Tu mówimy o emocji gry, emocji zawodu, emocji, która płynie z akceptacji lub jej braku u widza, krytyków czy ocen, jakie nam wystawiają. To wszystko powoduje, że rzeczywiście cały czas jesteśmy nakręcani i czasami te emocje nas zżerają. W szkole teatralnej moim pierwszym nauczycielem i opiekunem roku był znakomity aktor przedwojenny Marian Wyrzykowski. Potrafił z nami rozmawiać bardzo prosto i poważnie o tym zawodzie, mówiąc, że jest on okrutny i bardzo wyczerpujący. Aktor powinien godzić dwie sprzeczności – odporność gruboskórnego nosorożca z wrażliwością skowronka. Cechy te są konieczne, żeby uprawiać ten zawód.
– Film kryminalny to świetna zabawa, ciekawe, nowe doświadczenie.
– Kryminałów nie czytam, bo mnie nudzą, a filmy tego typu oglądam z przyjemnością. To jest bardzo ważny gatunek w kinematografii i to od bardzo dawna. Stare kryminały są świetne. Jest coś pasjonującego dla mnie jako widza w oglądaniu takich perypetii patrzeniu na dobrych aktorów, którzy wciągają mnie w kolejne zagadki. Co wydarzy się dalej, kto będzie następny? To fajna zabawa, ale musi być na wysokim poziomie.
– No przecież rozmawiam z panią. Jaki tam tajemniczy. Może tak mnie zaszufladkowali, bo grałem dużo takich ról. Pewnie do nich pasuję. Lubię komedie, ale one zwykle są mniej istotnym gatunkiem. Dramat to duży kaliber. Zostańmy więc przy tym, że jestem smutasem.
– To dobrze.
– Bez przerwy. To praca, którą wykonuje się w zespole, pracujemy wspólnie. W teatrze jest jeszcze spotkanie z widzami, którzy uczestniczą w wydarzeniu. Jeśli są zadowoleni, to klaszczą, jeśli im się nie podoba, gwiżdżą. Jest tu też pewna sprzeczność, tak jak z tym nosorożcem i skowronkiem. Niby aktor cały czas pracuje z ludźmi i dla ludzi, a jednocześnie jest dość samotny. To jest też dziwne w tym zawodzie, że te samotności składają się na to, co jest niekiedy sumą harmonii, którą tworzą odrębni ludzie.
– Bardzo różne. Teatr jest tu i teraz. Widzowie są na sali i my jesteśmy na scenie. W kinie dzieli nas ekran, a my jesteśmy na taśmie filmowej. Przedstawienia nie da się nagle skończyć. Spektakl to proces, który dzieje się na naszych oczach, nic nie może się stać bez mojego udziału. Wchodzę na scenę, zaczyna się spektakl i jestem w nim. W filmie nie wszystko zależy od nas. Film powstaje na montażu. Mogę wiele razy powtarzać sceny, przerywać, mogę iść do kina i obejrzeć siebie. Czasami czułem się nieswojo, jak sobie wyobraziłem, że jest emisja jakiegoś filmu ze mną, ludzie go oglądają, a ja już nie mam na to żadnego wpływu. To się dzieje poza mną. Na tym polega ta różnica.
– To jest dobrze powiedziane, dodać trzeba, że cenę za przeżywanie cudzego życia płaci się własnym życiem. Na pewno aktorstwo ogranicza życie prywatne – jak przygotowujemy się do premiery, to myślimy tylko o niej. Jesteśmy poza sferą normalnego życia. Nie szukajmy formułek, nie demonizujmy też tego zawodu. Jest on pociągający, dlatego że daje wiele możliwości, ale to nie jest tak, że jest bez przerwy święto albo tragedia. Wiadomo, żeby było święto, trzeba się długo napocić, narobić. Nie zawsze z przyjemnością. Jeżeli zaś mówimy o wadach, nie zawsze jesteśmy zadowoleni z tego, co nam wychodzi, i czasami musimy się przygotować, że po drodze możemy napotkać też klęski.
– Tak uważam, nic nie jest jednoznaczne, proste, ani czarne, ani białe. Zawsze znajdziemy jakieś „migotanie” we wszystkim, co jest dookoła.
– Teatr był kiedyś zasadniczym miejscem, był domem i życiem. Ja byłem wychowany w poczuciu, że wszystko, co się robi poza teatrem, jest mniej ważne w tym zawodzie. To już minęło. Ale teatr jest naszą podwaliną do dalszej działalności.
– Boimy się, że staniemy się dla siebie nieznośnymi sąsiadami. Bycie obok siebie może stać się nieznośne. Jest to wielka obawa. Do tego próbuje nas sprowokować polityka. To mieszanie w naszym myśleniu, w naszej świadomości, w naszych emocjach staje się zdradliwe.
– I na tę agresję jest przyzwolenie. Ale niech pani spojrzy, tu, gdzie siedzimy, są też ludzie radośni, uśmiechnięci, swobodni. A obawa jest, żeby nie sprowadzić nas do ponuractwa, zaciętości, złości, które to cechy narzuci nam sytuacja. My tacy nie chcemy być.
– Dużo mnie cieszy, że słońce świeci, że możemy jeździć po kraju i po świecie, przeżyć coś fajnego. Cieszą mnie lektury, na które trafiam. Takie zwykłe sprawy. Nie przekona mnie pani, że wszystko sprowadza mnie do marazmu i ponurego nastroju.
– To dobrze.
– Mam taki temperament, nie mam potrzeby dzielenia się ze wszystkimi sobą i swoim prywatnym życiem. Są tacy, którzy lubią opowiadać publicznie o swoim życiu, ale wtedy to przestaje być prywatne. Jako aktor dzielę się z ludźmi i to jest moja komunikacja z widzami, których nie znam.
– Nie zastanawiałem się nad tym, ale pewnie nie.
– Każdy ma pełno niespełnionych marzeń, tyle że z biegiem czasu przestajemy je traktować w ten sposób. Myślimy o nich jako o konsekwencji dokonywanych przez nas wyborów.
– Nikt nigdy nie jest do końca syty, spełniony. Nie wiem, co mnie jeszcze spotka, ale wiem, co mnie nie spotka. Jestem już w pewnym wieku, nikt mi nie zaproponuje roli młodzieńca, nie udało mi się też zagrać kobiety. Nikt nigdy wszystkiego nie zagrał i z tym trzeba się pogodzić. Niedosyt jest zawsze. I to jest dobre, bo pcha nas do przodu.
Rozmawiała Anna Arwaniti
Fot. Krzysztof Bieliński (4), Tomasz Englert (1), Tomasz Urbanek (1)
Super Aktor
dobrze, że jednak dzieli się Pan swoimi przemyśleniami
nie dajmy się rozstawiać po kątach, pełni żalu, obaw,
pozdrawiam