– Eugeniusz Kwiatkowski był inżynierem chemikiem i doskonale wykształconym historykiem gospodarczym. Świetnie znał dzieje polityki morskiej, był twórcą jej nowoczesnego polskiego oblicza. Jako wicepremier, minister przemysłu i handlu oraz minister skarbu II Rzeczypospolitej był rzecznikiem przyspieszenia industrializacji Polski. Narzędziem do tego był stworzony przez niego czteroletni plan inwestycyjny.
Nie interesował się ich poglądami politycznymi, liczyły się dla niego tylko ich kompetencje zawodowe. Był człowiekiem otwartym na współpracę z każdym. Był też osobą głęboko religijną. Uważał się za rzecznika etosu chrześcijańskiego, w związku z czym miał bardzo dobre relacje z biskupem Adamem Sapiehą i kardynałem Karolem Wojtyłą, kiedy ten był arcybiskupem krakowskim. Często gościł go u siebie na tzw. herbatkach. Metropolita Karol Wojtyła wygłosił też piękne przemówienie podczas pogrzebu Kwiatkowskiego na Wawelu.
– Niewątpliwie to, że jako minister skarbu i wicepremier ds. gospodarczych, którym został po przegranych przez Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem we wrześniu 1935 r. wyborach, opanował kryzys budżetowy lat 1929–1934. Prowadził wtedy bardzo zdyscyplinowaną politykę finansową, wprowadził też podatek nadzwyczajny, którym obarczył ludzi lepiej zarabiających. To oczywiście wywoływało głosy sprzeciwu, jednak Kwiatkowski robił swoje. Był niezwykle skuteczny w egzekwowaniu podatków, wprowadzaniu oszczędności, likwidowaniu nierentownych przedsiębiorstw państwowych.
– Dosłowne. Wśród jego zastępców byli: liberał prof. Tadeusz Grodyński, pełniący rolę eksperta ds. budżetowych, Józef Kożuchowski – specjalista ds. gospodarki morskiej o orientacji narodowo-demokratycznej, Kajetan Morawski – znany przedstawiciel kół ziemiańskich i konserwatywnych, któremu Kwiatkowski powierzył media publiczne i kontakty z organizacjami społecznymi, oraz Michał Kaczorowski, kierownik biura badań ekonomicznych, sympatyk Polskiej Partii Socjalistycznej. Jak więc pani widzi, w tym sanacyjnym, a nawet – jak mówili komuniści – faszystowskim rządzie wicepremier otaczał się ludźmi różnych orientacji politycznych, słuchał ich rad i podejmował decyzje po ich wysłuchaniu. Było to możliwe dzięki autorytetowi, który zdobył.
– Czechosłowację, był zresztą członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej. Uważał, że ten kraj jest naszym naturalnym sojusznikiem z uwagi na zagrożenie, jakie – podobnie jak nam – groziło mu ze strony Niemiec ze względu na Sudety. Przypomnę, że mniejszość niemiecka na terenie Czechosłowacji była wówczas bardzo duża – liczyła trzy miliony – i silna. Miała własne uczelnie – uniwersytet i politechnikę, muzea i szkoły. Ponadto ze względu na Wołoszczyznę nasi południowi sąsiedzi musieli obawiać się zagrożenia ze strony Związku Sowieckiego, co mogło ułatwiać nasze stosunki.
– Zdecydowanie tak. Adekwatne moim zdaniem jest określenie wybitny mąż stanu II Rzeczpospolitej. Obok Władysława Grabskiego, któremu zawdzięczamy wymienialną złotówkę i niezależny bank polski, Kwiatkowski był najwybitniejszym politykiem gospodarczym czasów, w których żył. Człowiekiem, który utworzył setki tysięcy nowych miejsc pracy, otwartym na współpracę ze wszystkimi, przedstawicielem chrześcijańskiego etosu życia społecznego, dlatego też powinien być dla nas wzorem w trudnych sytuacjach historycznych.
O jego wielkiej charyzmie świadczy to, że nie bał się wyrażać głośno swoich poglądów. Uważał, że trudne problemy należy rozwiązywać metodą dialogu, ustępstw i kompromisów, a nie za pomocą ultimatum i siły. Nie akceptował np. polityki rządu wobec Litwy i Czechosłowacji, czyli tzw. problemu Zaolzia. W obu tych sprawach pokazał odwagę cywilną. Wdał się w polemikę z wpływowymi działaczami obozu rządowego na czele z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym i ministrem Józefem Beckiem, niestety ostatecznie przez niego przegraną, choć można powiedzieć, że historycznie to właśnie on wygrał.
– Tak, Kwiatkowski wiedział np., jak rozwiązać problemy związane z bezpieczeństwem energetycznym kraju, z którymi i my się borykamy – chodzi o węgiel, rezygnacji z którego żąda od nas Unia Europejska. Uważał on mianowicie, że należy opracować tanią technologię gazyfikacji węgla w kopalniach. Z jednej strony, miałaby ona przekształcić węgiel w nowe źródło energii, z drugiej zaś – utrzymać zatrudnienie w górnictwie. Ze względów bezpieczeństwa koncepcja premiera zakładała przeprowadzenie całego procesu w podziemiach kopalni. Do dnia dzisiejszego nie udało nam się tego zrobić, choć inne kraje już tego dokonały.
– COP był przede wszystkim dziełem wojska, bowiem jego działalność koncentrowała się głównie na przemyśle obronnym. Jego utworzenie nie byłoby jednak możliwe bez porozumienia między wicepremierem Kwiatkowskim a kierownictwem armii – to państwo dotowało wszak wojskowe inwestycje za sprawą Funduszu Obrony Narodowej, który był ściśle związany z ogłoszonym przez Kwiatkowskiego czteroletnim planem inwestycyjnym. Na mocy tego porozumienia realizowano sześcioletni plan rozbudowy sił zbrojnych, który zakładał utworzenie COP-u i rozbudowę przemysłu zbrojeniowego w innych regionach.
Po raz pierwszy formalnie plan budowy COP-u przedstawił wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski na posiedzeniu komisji budżetowej Sejmu 5 lutego 1937 r. Wcześniej, w ramach sześcioletniego planu rozbudowy sił zbrojnych rozpoczęto już kilka inwestycji, które były częścią nowoutworzonego okręgu przemysłowego – czołową z nich była zapora wodna w Rożnowie. To było wielkie przedsięwzięcie energetyczne, zakończone niestety dopiero w czasie wojny. Planowi patronowali: marszałek Polski i Główny Inspektor Sił Zbrojnych gen. Edward Rydz-Śmigły, szef Sztabu Generalnego gen. Wacław Stachiewicz i szef administracji armii gen. Aleksander Litwinowicz. To właśnie oni decydowali o lokalizacji nowych inwestycji i rozbudowie starych fabryk zbrojeniowych.
– Przewidywał rozbudowę trzech regionów. Główny z nich – wytwórczy rejon C – skupiony był w widłach Wisły i Sanu. Tam prym wiódł przemysł obronny, powstawały nowe przedsiębiorstwa, m.in.: huta stali, fabryka armat i elektrownia w Stalowej Woli, Państwowe Zakłady Lotnicze w Mielcu, Zakłady Cegielskiego w Rzeszowie, fabryka silników lotniczych w Rzeszowie oraz opon samochodowych i lotniczych „Stomil” w Dębicy. Nieco później utworzono też fabrykę sztucznego kauczuku i wielki kombinat mięsny z przeznaczeniem na rezerwy żywnościowe. Kolejne dwa regiony to staropolski, czyli Radom, Kielce i Ostrów Świętokrzyski – stare zagłębie przemysłowe z hutami, które poddano modernizacji, i południowa część województwa lubelskiego – Kraśnik, Lublin, Bielsk. Tam zlokalizowano głównie centrum żywnościowe.
– Ten wielki plac budowy, jakim był COP, pozwolił wyjść z biedy tysiącom chłopów, którzy żyli w nędzy i w przeludnieniu – to ich pozyskano do budowy fabryk, nie mając do tego nowoczesnych maszyn budowlanych. Zatrudnienie znaleźli tam także inżynierowie z Politechnik Lwowskiej i Warszawskiej oraz Akademii Górniczej w Krakowie. Duże zyski czerpały z nich również zakłady przemysłowe, które inwestowały w Rzeszowie, czyli śląskie huty oraz przemysł warszawski i poznański.
– Dość dobrze, ale nie była ona pozbawiona konfliktów. Wojsko uważało, że skala wydatków jest skromna w stosunku do potrzeb, i domagało się większych pieniędzy. Próbowało nawet wymóc kontrolowaną inflację, czyli zwiększenie obiegu pieniężnego, żeby dzięki temu móc rozszerzać skalę inwestycji. Kwiatkowski, mając poparcie prezydenta Ignacego Mościckiego, potrafił jednak wymusić na kierownictwie ministerstwa spraw wojskowych oszczędności. Dramat natomiast nie polegał na tym, że skala była oczywiście skromna, chociaż 40 proc. wszystkich dochodów państwa służyło właśnie potrzebom armii, ale na tym, że inwestycje rozpoczęto dopiero w 1936 r., a ich zakończenie planowano na rok 1941. Nie zdawano sobie sprawy z dynamizmu sąsiadów i konsekwencji zawartego tuż przed wybuchem wojny paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli współpracy Stalina z Hitlerem. Dlatego też ostatecznie tylko 10, a w odniesieniu do niektórych wyrobów 15 proc. całej produkcji COP-u było wykorzystane przez nasze oddziały, które we wrześniu 1939 r. walczyły z oboma agresorami, a przede wszystkim z Wehrmachtem.
– Kwiatkowski cieszył się dużym autorytetem na scenie politycznej ze względu na swoje dokonania: budowę Gdyni, magistrali węglowej Śląsk–Gdynia, rozbudowę Warszawskiego Okręgu Przemysłowego, w którym znajdowała się większość fabryk zbrojeniowych. To tego doszło miano współbudowniczego COP-u. Dodatkowo w ramach obozu rządowego domagał się demokratyzacji ordynacji wyborczej, amnestii dla więźniów brzeskich. Zawsze reprezentował w rządzie nurt liberalny. Podkreślał, że w polityce gospodarczej musi istnieć porozumienie między rządem a opozycją. Był zwolennikiem wprowadzenia opozycji do rządu, wspierał działalność społecznych organizacji gospodarczych.
Niestety przy tych działaniach nie wiedział tego, co wiedział prezydent Mościcki. Mianowicie, że po fiasku starań Piłsudskiego o akcję prewencyjną w stosunku do Rzeszy hitlerowskiej marszałek Józef Piłsudski już w 1933 r. podyktował prezydentowi Mościckiemu projekt dekretu o powołaniu rządu porozumienia narodowego na wypadek zagrożenia naszej niepodległości i suwerenności. I tu mamy nowy dramat w historii. Ekipa rządowa, a więc zarówno prezydent Mościcki, jak i marszałek Rydz-Śmigły i premier gen.
Chodziło im o wprowadzenie do rządu Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Ludowego, Polskiej Partii Socjalistycznej i Stronnictwa Pracy. Nie mogąc doprowadzić do takiej koalicji, a prestiż wokół budowy COP-u stwarzał taką szansę, Kwiatkowski zainspirował powołanie koalicyjnego Ogólnoobywatelskiego Komitetu Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej. Doszło do tego 1 kwietnia 1939 r. z udziałem przywódców wszystkich partii opozycyjnych.
– Po zajęciu terytorium COP-u przez wojska niemieckie okupanci ukradli nowoczesne technologie, opracowane i wykorzystane przez Polaków, a także technologie francuskie, amerykańskie, angielskie. Szybko jednak zorientowali się, że COP nie jest bombardowany przez lotnictwo alianckie, w związku z czym w oparciu o zakłady okręgu rozbudowano zaplecze przemysłowe Wehrmachtu. To miało swoje skutki podczas powojennej rozbudowy COP-u, w ramach tzw. socjalistycznej industrializacji. Było to o tyle istotne, że Polska była wtedy związana Układem Warszawskim, fabryki skupione na terenie dawnego COP-u i często pracujące pod nadzorem sowieckim ekspertów były więc zapleczem dla wojsk Układu Warszawskiego.
Czas największego zatrudnienia przypadł na lata po 1956 r., kiedy nasi inżynierowie w związku z zahamowaniem zimnej wojny starali się zwiększyć produkcję cywilną, obsługującą także rynek sowiecki. Spadło ono niestety później, w okresie przemian ustrojowych, prywatyzacji naszej gospodarki. Aby to zobrazować, przytoczę chociażby przykład huty w Stalowej Woli, w której pracowało 18 tys. osób, a po zmianach ustrojowych ta liczba zmniejszyła się do 3 tys.
– Można powiedzieć, że trwa reindustrializacja regionu COP-u w oparciu o zamówienia rządowe, które dostają powstałe 80 lat temu zakłady, przede wszystkim Stalowa Wola, Radom i Świdnik, choć zbudowano go dopiero w PRL-u. Dzieje się tak za sprawą napięć związanych z imperialnymi planami Rosji. Uważam, że to nowy etap rozwoju Centralnego Okręgu Przemysłowego, jakby historia zatoczyła koło.
Rozmawiała Justyna Franczuk
Fot. kolekcja Jana Ludwika Banaszaka
Dodaj komentarz