– Pierwsze zawodowe pieniądze zarabiałam jako modelka w fińskiej firmie Saga Fox, której filia mieściła się w Brukseli. Dobre to było życie, ale dość monotonne intelektualnie. Postanowiłam wrócić do Warszawy. Po ukończeniu Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego przez kilka lat byłam dziennikarką, m.in. w telewizji i w magazynie „Cosmopolitan”. Był to czas szaleńczo raczkującego polskiego kapitalizmu.
Ze wspólnikami otworzyłam w centrum Warszawy dyskotekę, a prezentowane u nas utwory tworzyły listę przebojów Radia Eska. Grali u nas najlepsi didżeje. Nie byliśmy jednak zwykłą tancbudą. W ciągu dnia organizowaliśmy różnego rodzaju imprezy kulturalne i dobroczynne. Mijały lata, dużo podróżowałam po świecie. W tym czasie do Polski wchodziło coraz więcej firm zagranicznych, więc postanowiłam stworzyć agencję reklamową.
Ten biznes rozwijał się całkiem dobrze, ale po błędzie, który popełnił jeden z naszych grafików, notabene dzisiaj znany reżyser filmowy, wtedy projektant ekskluzywnych opakowań dla wielkich międzynarodowych firm, musieliśmy ponieść wielotysięczny koszt naprawienia graficznego błędu. Wtedy postanowiłam wrócić do nieco mniej stresującego zajęcia – dziennikarstwa, ale tym razem w piarowym ujęciu. I tak już 16. rok kieruję IMR advertising by PR.
– Początki PR-u w Polsce były iście siermiężne. Mało kto wiedział, o co w tej rodzącej się branży chodzi. Podjęłam wyzwanie niesienia kaganka oświaty. Nie czas tutaj na szczegółowe wyjaśnianie zakresu działania i narzędzi, którymi posługuje się publiczna komunikacja społeczna. Skrótowo rzecz ujmując, zajmujemy się wszystkim, co wiąże się z promowaniem pożądanych, a często nieuświadamianych przez konsumentów wartości wszelkich dóbr i obywatelskich postaw. Ważne jest, jak to robimy i jakie osiągamy efekty. A to już jest naszą zawodową tajemnicą, którą chętnie dzielimy się z klientami – nie tylko polskimi, mamy bowiem biuro w Wielkiej Brytanii.
– Niewątpliwie największym sukcesem jest utrzymywanie się na coraz bardziej wymagającym piarowym rynku. A to dlatego, że nasza agencja nie działa standardowo. Mamy bardzo klimatyczną siedzibę na Starych Bielanach, tak więc większość konferencji prasowych organizujemy u siebie. Częstujemy dziennikarzy autorskimi potrawami, np. komponowanymi z produktów spożywczych przez nas promowanych. Mamy spa na dachu wśród kwiatów i gałęzi starodrzewia. Stale udoskonalamy nasz ogród na potrzeby przyjęć dla dziennikarzy. Tak przedstawia się niestandardowa otoczka do klasycznych działań wykonywanych przy użyciu narzędzi PR. I z takiego podejścia do pracy jesteśmy znani w kręgach, na których nam zależy.
– Nasza siedziba mieści się przy ulicy o tajemniczej nazwie Hajoty. Jako dziennikarzom nie sprawiło nam żadnego kłopotu jej rozszyfrowanie. Hajota to jeden z pseudonimów przedwojennej znanej pisarki Haliny Janiny Pajzderskiej, tłumaczki i działaczki społecznej, żony znanego podróżnika i pisarza Stefana Szolc-Rogozińskiego. Hajota urodziła się w 1862 r. w Sandomierzu, a zmarła w Warszawie w 1927 r.
Hajota napisała kilkanaście książek nieznanych powojennym czytelnikom. Pomyślałam, iż pisarka będzie doskonałą patronką dla dziennikarskiego klubu. Każde klubowe spotkanie ma charakter towarzyski, ale wiąże się ze zdobywaniem niepowszechnej wiedzy, sprawdzaniem umiejętności, degustacją wina i potraw. Oczywiście, również plotkujemy.
Podam tylko trzy najświeższe przykłady: impreza Andrzejkowa z wróżką i laniem wosku, wicie wianków pod fachowym okiem Gabrieli Bilkiewicz i Grażyny Łańcuckiej, założycielek Stowarzyszenia Aktywizacji Polesia Lubelskiego z Hołowna, z przyśpiewkami ludowymi przy akompaniamencie harmonii czy malowanie parasolek Laboratorium Kosmetycznego „Joanna” pod okiem znanej malarki Małgorzaty Ewy Czernik.
– Każdy człowiek rodzi się z jakimiś predyspozycjami, ale należy je przekształcić w umiejętności. Moja recepta to pasja i praca połączone z rozrywką.
– Nie ma jednego uniwersalnego przepisu. Ale oprócz zdolności i pracy niezbędne jest szczęście oraz spotkanie we właściwym czasie odpowiednich decydentów. Mimo panoszącej się powszechnie, niezwykle spłycającej życie komunikacji internetowej, uważam, że najważniejsze są osobiste kontakty, a więc przede wszystkim rozmowy.
– Nasza praca to nie tylko PR produktowy, korporacyjny, kampanie społeczne, spotkania klubowe, lecz także edukacyjna praca nad upowszechnianiem wiedzy o możliwościach, jakie dają systematyczne działania piarowe. Przekonujemy potencjalnych klientów, że PR to dobra, uczciwa droga dotarcia z wiedzą i informacjami do nabywców, decydentów, ale także kreowanie wizerunku marki firmy oraz jej właścicieli lub osób zarządzających.
W Polsce nadal pokutuje osobliwa niechęć prowadzenia biznesu pod własnym nazwiskiem. Wyłom tworzą nieliczni, jak choćby Zbigniew Grycan, który Zieloną Budkę zastąpił swoim nazwiskiem. Tak więc życzę sobie klientów rozumiejących sens pracy piarowca. Co więcej, od pewnego czasu szukam wymarzonej wyspy w Grecji, którą chcemy kupić wraz ze wszystkimi członkiniami Hajoty Press Club. Znalezienia takiej morskiej enklawy proszę mi życzyć.
Rozmawiała Justyna Franczuk
Dodaj komentarz