Możemy utyskiwać na „multi-kulti”, zżymać się na zbyt liberalną politykę europejskich polityków czy niedostrzeganie przez nich oczywistej taktyki Putina, który widzi chyba tylko jeden sposób na powstanie z kolan gospodarki Rosji. To nic nie da. Rzeczywistość jest taka a nie inna. Nie ma się co na nią obrażać. Trzeba się jak najszybciej dostosować.
Bardzo łatwo wpaść w pułapkę kilkuletniego już sporu polsko-polskiego. Szybko i beztrosko zapominamy, że bezpieczeństwo kraju nad Wisłą nie ma barw politycznych i uparcie powtarzamy stare błędy, jakby tragiczna polska historia niczego nas nie nauczyła. Tymczasem nasz punkt wyjściowy nie jest aż taki zły. Owszem, nie możemy porównywać się do potęg militarnych, ale też nie powinniśmy pozwalać na obsadzanie nas w roli outsidera.
W rankingu Global Fire Power 2016, który ocenia możliwości 126 krajowych armii świata, Polska zajmuje wysokie 18. miejsce. Na tle samego Starego Kontynentu (przy tworzeniu europejskiego rankingu nie brano pod uwagę Rosji, zaliczając ją do Azji) statystyki sytuują nas jeszcze lepiej. Jesteśmy piątą siłą, ustępując tylko Francji, Wielkiej Brytanii, Włochom i Niemcom.
W bieżącym roku po raz pierwszy zastosowano regułę, wedle której na potrzeby obronne budżet kraju wyda co najmniej 2 proc. PKB roku zeszłego (we wrześniu 2014 r. w Newport ustalono, że sojusznicy NATO osiągną ten poziom w ciągu 10 lat). Do tej pory od 2002 r. poziom tych wydatków ustalony był na 1,95 proc. PKB. Ale na tym nie koniec.
Nie tylko wojsko, lecz także wiele branż naszej gospodarki czekało na zapowiadaną przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego jak najszerszą strategię rozwoju całego kraju. Wreszcie „Strategia na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” ujrzała światło dzienne, a czytamy w niej m.in.: „Polska powinna zwiększyć wydatki na obronę narodową docelowo do 2,5 proc. PKB, z uwagi na konieczność adaptacji do zmieniającego się otoczenia bezpieczeństwa. Istotnym elementem wzmacniania zdolności sił zbrojnych będzie budowa obrony terytorialnej, a modernizacja armii powinna zostać wykorzystana do skoku technologicznego przemysłu obronnego i krajowego”.
Z jednej strony, trzeba umacniać nasze sojusze, ale z drugiej – wziąć ciężar bezpieczeństwa kraju na własne barki. Wszak historia pokazuje nam jednoznacznie, że w pierwszej kolejności samemu trzeba o siebie zadbać, a dopiero potem ewentualnie liczyć na innych. Doskonale pokazuje to casus Ukrainy i analogia tej sytuacji do tej, z którą Polska miała do czynienia przed 1939 r.
Dlatego nie do końca jako tylko polityczną grę i populistyczny ukłon do elektoratu należy traktować słowa Antoniego Macierewicza, szefa Ministerstwa Obrony Narodowej, które padły w lipcu na konferencji prasowej po szczycie NATO w Warszawie: – Aby odbudować armię w takim wymiarze, w którym byłaby ona zdolna do skutecznej, samodzielnej obrony polskiego terytorium, potrzebne jest co najmniej 3 proc. PKB nakładów na nią. I do tego będziemy zmierzali w ramach realizacji programów socjalnych, które zostały uruchomione, i w ramach możliwości budżetowych, wynikających z nowej dynamiki gospodarczej.
Według szefa MON obecne finansowanie pozwala na utrzymanie armii liczącej maksymalnie 120 tys. żołnierzy. Zdaniem Macierewicza to co najmniej o 30 tys. za mało. Jednak zapowiadane większe nakłady na wojsko to jedynie wierzchołek góry lodowej. Równie ważna jest technologiczna modernizacja, której fundamentem powinna być ścisła współpraca na linii armia–nauka, a do tego odpowiednia aktywizacja sektora prywatnego.
Wszelkiej maści sceptyków powinny przekonać liczne przykłady efektów takiego podejścia do bezpieczeństwa kraju. Dwie firmy z Gliwic: Novelty i Flytronic (wchodzące w skład WB Electronics) projektują i budują bezzałogowce, które zdobywają na rynkach międzynarodowych bardzo dobre oceny. Novelty zajmuje się wytwarzaniem dronów na potrzeby cywilne, natomiast Flytronic na potrzeby wojskowe, w tym drony zwiadowcze Fly Eye oraz Warmate. Innym przykładem jest Taktyczny Robot Miotany 2.0., opracowany i stworzony w Przemysłowym Instytucie Automatyki i Pomiarów PIAP.
Składa się on z rurowego korpusu, w nim znajdują się: kamera, mikrofon oraz oświetlacze światła białego i/lub podczerwieni. Poruszanie umożliwiają dwa sprężyste, gumowe koła, które znajdują się po bokach robota. „Urządzenie jest konstrukcyjnie przystosowane do upadków z dużej wysokości, dlatego TRM może być wrzucony do obiektu (lub na miejsce akcji w otwartym terenie) ze znacznej odległości, i następnie w sposób teleoperowany prowadzić tam zdalną inspekcję. Taktycznego Robota Miotanego 2.0 można wyposażyć w akcesoria, tj. ładunki oślepiające, ogłuszające lub wybuchowe. Pozwala to na wykorzystanie TRM 2.0 np. do wprowadzania dezorganizacji i popłochu w grupie napastników” – czytamy w branżowym portalu defence24.pl.
Służy ona do prowadzenia obserwacji dzienno-nocnej, bez względu na poziom panującego oświetlenia, w tym przy niekorzystnych warunkach atmosferycznych (mgła, zadymienie) i klimatycznych. Jak wskazują przedstawiciele PCO, zastosowane w niej rozwiązania miały na celu ograniczenie masy, zmniejszenie zapotrzebowania na energię oraz uzyskanie obrazu termowizyjnego pozwalającego na skuteczne prowadzenie obserwacji.
Istotne jest, by ów trend zachować w mniejszych projektach, ale także w tych strategicznych, jak chociażby w przypadku tarczy przeciwrakietowej średniego (program „Wisła”) i krótkiego (program „Narew”) zasięgu. W pierwszym z nich Polska wybrała amerykańską firmę Raytheon. Ta, zgodnie z informacjami powtarzanymi przez Antoniego Macierewicza, zgodziła się, by przeszło 50 proc. wydatków trafiło do polskich podmiotów.
– W związku z tym podpisujemy list intencyjny, który sprawia, że najbardziej prawdopodobnym przedsiębiorstwem i stroną, która będzie realizowała polski system obrony przeciwrakietowej, będzie przedsiębiorstwo Raytheon i rząd amerykański, z którym zawrzemy umowę – uważa szef MON.
Na dzisiaj Inspektor Uzbrojenia MON nie jest w stanie podać żadnych szczegółów, poza tym, że rozmowy trwają. Te działania uzupełniają doniesienia dotyczące programu śmigłowców, wskazując, iż istotnie mamy do czynienia z szeroką strategią. Ze spółką Sikorsky, należącą do Lockheed Martin, podpisano porozumienie o współpracy, na mocy którego spółki należące do PGZ będą mogły szeroko uczestniczyć w programie śmigłowców S-70i BLACK HAWK.
– To pierwszy, ale bardzo istotny krok. Polska Grupa Zbrojeniowa włącza się tym porozumieniem w ścieżkę globalnej kooperacji z Lockheed Martin i Sikorsky – PZL Mielec. Takie partnerstwa mogą się przełożyć nie tylko na zbudowanie potencjału i wzrost innowacyjności spółek z grupy PGZ, ale także na zwiększenie zatrudnienia i pozyskanie przez naszych pracowników nowych użytecznych kompetencji – powiedział Arkadiusz Siwko, prezes zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej SA.
Niezależnie od tych i innych negocjacji (przecież nie o wszystkich wiemy, taka już cecha wojska) polska armia systematycznie robi kolejne kroki do przodu. Może małe, niekiedy nawet nieporadne, ale jednak. Na początku lipca we włoskim Venegono Superiore w swój premierowy lot wystartował pierwszy egzemplarz polskiego samolotu M-346 Master. „Lotem tym rozpoczęto próby zakładowe samolotu przeznaczonego dla Sił Powietrznych RP, który na początku czerwca opuścił linię produkcyjną zakładów firmy” – informuje IU MON.
Dostarczonych ma być osiem modułów (64 moździerze) i 32 artyleryjskie wozy dowodzenia. W mocy jest też kontrakt na modernizację 128 czołgów Leopard 2 A4. Owszem, w powyższych przykładach nie brakuje wątpliwości. Przedstawiciele armii po cichu utyskują, że zamówione w Hucie Stalowa Wola moździerze nie były na celowniku badań kwalifikacyjnych i poniekąd armia kupuje kota w worku. Ważniejszy jednak wydaje się fakt, że coś się dzieje, że decydenci dobrze analizują międzynarodową sytuację i dokonują stosownych korekt.
Takimi działaniami są też podjęte na początku sierpnia próby morskie niszczyciela min Kormoran. Okręt budowany jest w ramach pracy rozwojowej „Kormoran II” przez konsorcjum, w skład którego wchodzą: Stocznia Remontowa Shipbuilding, Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej SA oraz Stocznia Marynarki Wojennej. „Chrzest” Kormorana odbył się we wrześniu 2015 r. Okręt mierzy ponad 58 m, ma 10 m szerokości, a jego wyporność to 850 t. Jednostka ma przede wszystkim służyć do wykrywania i zwalczania min morskich. Na jej wyposażeniu znajdą się m.in. bezzałogowe pojazdy podwodne.
Patrząc z dystansu, można mieć wrażenie, że armia polska rośnie w siłę. Eksperci już takimi optymistami nie są. Powtarzają, że jedną z największych bolączek jest zupełnie niepotrzebna dywersyfikacja podmiotów decyzyjnych. Za modernizację naszej armii odpowiadają: MON (sekretarz stanu ds. uzbrojenia i modernizacji), Sztab Generalny Wojska Polskiego, Instytut Uzbrojenia, Inspektorat Wsparcia, gestorzy i centralne organy logistyczne, a także Departament Polityki Zbrojeniowej, Biuro Procedur Antykorupcyjnych oraz Służba Kontrwywiadu Wojskowego. I tutaj – wskazują znawcy tematu – trzeba szybko sprawę uporządkować.
Tylko że te kwestie to już sprawa polityki wewnętrznej – jej poukładania, pryncypiów i priorytetów głównych aktorów. Trzeba sporej ostrożności, by przy okazji nie wpaść w ramiona tak dobrze nam znanego sporu polsko-polskiego. Podobnie rzecz ma się w kwestii polityki zewnętrznej, zarówno w ramach Unii Europejskiej, jak i NATO, ale nie tylko.
Modernizacja polskiej armii trwa. Inspektorat Uzbrojenia w tym roku ma pozyskać sprzęt za 7,4 mld zł, w tym ponad 4 mld w ramach głównych programów operacyjnych. – Z tych pieniędzy na już podpisane umowy zostanie w tym roku wydane 3,6 mld zł (49 proc.), a kolejne niecałe 2,4 mld zł (32 proc.) ma zostać przeznaczone na wydatki, w przypadku których wciąż trwają postępowania. IU pozostaje jeszcze prawie 1,4 mld zł do zaangażowania w inne projekty, ale te środki mogą się zwiększyć o kolejny miliard, jeżeli nie uda się podpisać umowy na śmigłowce – informuje gen. Adam Doda, szef IU.
Mamy zidentyfikowane obszary, w których pracy jest sporo. To obrona powietrzna, modernizacja marynarki wojennej, działania w cyberprzestrzeni, modernizacja wojsk pancernych i zmechanizowanych oraz obrona terytorialna. Roboty jest w bród. Inni na świecie raczej nie śpią, możemy się przestać łudzić. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach to my musimy ich gonić. Czy nasi politycy dobrze odpracowali lekcję historii i czy stać ich na to, by przynajmniej w tej kwestii schować gremialnie ambicje do kieszeni? Przekonamy się niebawem. Trzymajmy mocno kciuki, żeby odpowiedź nie była wyjątkowo bolesna.
Fot. materiały prasowe
Dodaj komentarz