Jako zwykły turysta, który zagraniczne kraje odwiedza raz, dwa razy w roku, na wakacyjny wyjazd urlopowy wybieramy przeważnie Chorwację, Grecję lub Hiszpanię. Ewentualnie kraje nieco dalsze: Egipt, Turecką Riwierę Śródziemnomorską lub Tunezję. Czyli kierunki sprawdzone przez tysiące osób, kraje, które pod względem pogody, plaż, ale również niezliczonych zabytków, nigdy nie zawodzą. Czy na równi z nimi można postawić Gruzję, czy też jest to miejsce tylko dla zapalonych podróżników? Czy Morze Czarne może konkurować ze Śródziemnym, a zabytki Tbilisi z zabytkami Rzymu? Mamy nadzieję, że lektura tych informacji napisana przez podróżnika, który wielokrotnie był we wszystkich wymienionych wyżej krajach, ale również Gruzję zjeździł wzdłuż i wszerz, przekona was do niej!
Polskę i Gruzję w linii prostej dzieli ponad 2 tysiące kilometrów, jednak historycznie oba narody są sobie o wiele bliższe. Warto więc przekonać się, co łączy te tak oddalone od siebie kraje. Zwłaszcza, że Gruzini są otwartymi i bardzo gościnnymi ludźmi, narodem o szalenie ciekawej, wielowiekowej kulturze. A Polacy, co warto wiedzieć, cieszą się tam szczególną sympatią. O czym można przekonać się na każdym kroku. Szczególnie, gdy chociaż jako – tako mówią po rosyjsku, który jest tam powszechnie znany, zwłaszcza przez starsze i średnie pokolenie. Bo młode preferuje angielski. Przy okazji ważna informacja. Gruzja, w wersji anglosaskiej Georgia, to powszechnie przyjęta w świecie rosyjska nazwa tego kraju.
Ale sami Gruzini nazywają go Sakartwelo. Siebie zaś Kartlami. Kto z cudzoziemców o tym wie oraz wspomni mimochodem w rozmowie, od razu zdobywa dodatkowy szacunek i sympatię. Chociaż mieszkańcy jego poszczególnych krain i regionów stosują wobec siebie również inne nazwy, podobnie jak u nas Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy, Podlasiacy, Wielkopolanie itp. Do Gruzji warto pojechać przede wszystkim, aby poznać ten kraj, jego mieszkańców i ich gościnność. Z wielu osobistych doświadczeń przytoczę dwa przykłady. Gdy na początku lat 60-tych ub. wieku uzyskiwałem uprawnienia pilota wycieczek zagranicznych, przed ruszeniem na trasy w innych krajach, trzeba było nabyć doświadczenia pilotując grupy turystów obcych po Polsce.
Jedną z nich była autobusowa gruzińsko – mordwińska, którą spotkałem w Terespolu i przez tydzień pilotowałem przez Warszawę – Kraków – Oświęcim i Wrocław do Kudowy Zdroju, skąd na następny tydzień jechali do Czechosłowacji. Gruzini bardzo odróżniali się od pozostałych uczestników. Byli wśród nich lekarze, inżynierowie, naukowcy i trochę przedstawicieli innych zawodów. Wszyscy pierwszy raz zagranicą, i to na „zachodzie”, którym dla Radzian, jak nazywaliśmy obywateli ZSRR różnych przecież narodowości, zawsze była Polska. Mimo lansowanego oficjalnie powiedzenia: „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica” (Kura to nie ptak, Polska to nie zagranica).
„Moi” turyści chłonęli to, co oglądali, niesłychanie emocjonalnie. Chociaż Gruzini przyjechali z kraju starszego od naszego o kilka wieków, ze starą kultura i mnóstwem cennych zabytków oraz bardzo wówczas, przynajmniej w skali ZSRR, zamożnego, bo w wina, koniaki oraz mandarynki, melony i inne owoce południowe zaopatrywali całe sowieckie imperium, już Warszawa zrobiła na nich ogromne wrażenie. A było to wówczas, w epoce Gomułki, po utracie przez społeczeństwo złudzeń związanych z październikowym (1956) społecznym buntem, miasto dosyć zapyziałe. Z odbudowaną Starówką, Traktem Królewskim, Łazienkami i Pałacem Kultury, bo pałacu w Wilanowie nie mieliśmy w programie. I niczym innym godnym uwagi. Kraków wręcz powalił ich.
Z kościoła Mariackiego nie chcieli dosłownie wyjść, patrząc na Ołtarz Wita Stwosza. – To nie może być prawdziwe, z drewna – reagowali nawet poważni, wykształceni ludzie. Bo w sakralnej sztuce gruzińskiej są wspaniałe freski, przepiękna snycerka ikonostasów i ram obrazów, ale rzeźba, poza kamiennymi detalami i dekoracjami świątyń, nie istnieje. Ukazał się wówczas numer popularnego miesięcznika „Polska” wydawanego głównie dla zagranicy w wersjach m.in. „Polsza” i „Poland”, z ogromnym, bogato ilustrowanym artykułem o tym ołtarzu. Zdobyłem dla nich kilka egzemplarzy, byli wniebowzięci, mówili: „no to znajomi chyba uwierzą nam, że taki skarb naprawdę istnieje w Polsce”.
A gdy dowiedzieli się, ze planuję wyjazd na urlop do Soczi, to usłyszałem: „jak nie przylecisz do nas do Tbilisi, to nie chcemy Cię znać”. Po przyjeździe do Soczi kupiłem więc w kasie Aerofłotu na dworcu morskim bilet i wysłałem telegram, kiedy przylatuję. Nie zdając sobie sprawy, że mogę wpakować się w niezłą kabałę. Taka podróż wymagała wówczas zgody osławionego OWIR-u – komórki KGB w komendach milicji, o niewiele mówiącej nazwie: „Oddział wiz i rejestracji” (cudzoziemców.). A ja byłem tam na wycieczce z wypoczynkiem nad morzem, na podstawie zbiorowej listy uczestników i polskiego dowodu osobistego starego wzoru, bez jakiegokolwiek śladu w nim, że legalnie przekroczyłem granicę.
Gospodarz, Tengiz, ordynator jednego ze szpitali oraz jego żona Mediko, dentystka, u których zatrzymałem się w Tbilisi, okazali mi niebywałą gościnność. Z udziałem zresztą większości pozostałych miejscowych uczestników wycieczki do Polski. Najpierw było tradycyjne powitanie w domu, z „setką” wybornego koniaku i „Sercem Gruzji”, czyli najlepszą częścią arbuza. Potem prawie 4-godzinna uczta na moją cześć z udziałem 12 osób, z których tylko jednej nie znałem, w słynnej restauracji na szczycie góry Mtacminda, z widokami na miasto. A po niej nocny wypad pod oświetlony klasztor Dżwari koło Mcchety.
Rano „trzeźwienie” (bo trunków było mnóstwo, a ja, jako gość honorowy uczty, miałem w ręku tylko róg jakiegoś zwierzęcia, którego nie dawało się postawić, a stale mi dolewano najpierw wina, później koniaku) w starej przydrożnej gospodzie na przedmieściu, do której „od świtu ściągają ochlapusy z całego Tbilisi”.Aby przy talerzu zupy chaszi (coś w rodzaju naszych flaków, ale bardziej tłustej, z blisko 30 gatunkami ziół i pieprzu) oraz setce koniaku (bez niego nie dało się jej przełknąć, tak paliła) rzeczywiście skutecznie stanąć niemal natychmiast na nogi.
Później cały dzień zwiedzania atrakcji stolicy, z jakimś posiłkiem po drodze. Samochodem Tengiza, tylko ze zmieniającymi się co 2 -3 godziny kierowcami – przewodnikami, przyjaciółmi gospodarza, którzy „urywali się” z pracy. A koneksje mieli takie, że w np. w Muzeum Narodowym otwarto dla mnie sejfy abym mógł zobaczyć oryginały słynnych złotych antycznych skarbów, których kopie galwaniczne wystawione były w muzealnych salach. Wieczorem kolejna uczta, już bardziej kameralna, w mniejszym gronie, w domu gospodarzy.
A trzeciego dnia najwyższy zaszczyt: obiad u rodziców Tengiza, którzy znali mnie tylko z opowiadań. Starej, także dosłownie, gruzińskiej inteligencji i grona ich przyjaciół. Na porcelanie, ze srebrnymi sztućcami i pysznym, tradycyjnym domowym jedzeniem. Wieczorem zaś premiera – otwarcie sezonu operowego, z „Daisi” Zakaria Paliaszwilego (gruziński odpowiednik naszej „Halki” Moniuszki), na którą bilety odstąpił „dla polskiego przyjaciela” wiceminister kultury, bo wyprzedane były już na wiosnę. Przyjaźń z częścią tamtych gruzińskich turystów przetrwała wiele lat.
I drugi, zaskakujący, przykład stosunku Gruzinów do Polaków. Podczas jednego z wyjazdów dziennikarskich do Gruzji zwiedzaliśmy pałacyk – muzeum księcia, generała i poety Aleksandra Czawczawadze (1786-1846), w którym niegdyś gościli m.in., Aleksander Gribojedow, Aleksander Puszkin, Michał Lermontow i Aleksander Dumas. Oprowadzająca nas kustosz nie pozwalała robić zdjęć, a zamierzaliśmy o nim napisać. Sprawa oparła się o dyrektora, który przyszedł i ku naszemu zdumieniu powiedział:
Proszę pani, przecież to są Polacy. Oni poparli nas i pomagali w naszym powstaniu (nieudanym, antyrosyjskim spisku) w 1832 roku! Niech fotografują, co chcą, mogą nawet zagrać na historycznym fortepianie. I jeden, czy jedna, już nie pamiętam, z uczestników, rzeczywiście na nim zagrał. Zrobiliśmy też mnóstwo zdjęć, również w piwnicy historycznej kolekcji win – bo ten region z nich słynie, wśród których był polski miód pitny z 1813 roku.
Są tam także fantastyczne krajobrazy zarówno Kaukazu jak i Zakaukazia oraz czarnomorskiego wybrzeża. Na którym leżała przecież legendarna Kolchida, do której Jazon, jeden z bohaterów poematu Homera, popłynął z Argonautami po złote runo. Bogate jest dziedzictwo kulturalne Gruzji, z zachowanymi zabytkami architektury i sztuki od IV wieku n.e., a kamioennymi miastami nawet z epoki brązu. Różnorodna i bardzo smaczna kuchnia, świetne wina i koniaki, a dla znawców o mocnych głowach czacza – bardzo „krepkij” (50-70%) alkohol pędzony z wytłoków winogron.
Niezapomnianym przeżyciem bywa udział w tamtejszych tradycyjnych biesiadach z obowiązkowym tamadą – starostą stołu, wznoszącym toasty, które bywają całymi poematami lub anegdotami, zachęcającym do tego innych oraz z licznymi specjałami tamtejszej kuchni i piwniczek. Do Gruzji warto wybrać również dlatego, że z polskiego punktu widzenia jest to nadal całkiem tani kraj! Coraz więcej jest więc wycieczek do Kraju Kartlów organizowanych przez biura podróży – takie jak np. lidl-podróże.pl., Bezkresy itp.
Wybór jest ogromny, miejsc zasługujących na bliższe poznanie są setki. Przede wszystkim Tbilisi, stolica kraju od ponad 15 wieków (!!!) i główny ośrodek polityczny, administracyjny, kulturalno-naukowy i turystyczny kraju. Oczywiście i okoliczny region, Mcchetia – Mtianetia, z odległą o około 20 km od Tbilisi, w górę rzeki Mtkwari, historyczną stolicą kraju, a zarazem kolebką gruzińskiego chrześcijaństwa – Mcchetą, klasztorem Dżwari (VI w.) na szczycie pobliskiej góry, nad ujściem, a właściwie połączeniem obu, rzeki Aragwi do Mtkwari. W północnej zaś części tego regionu górami Wielkiego Kaukazu.
Do którego prowadzi słynna Gruzińska Droga Wojenna z kilkoma ważnymi zabytkami – zwłaszcza klasztorem – twierdzą Ananuri oraz kościółkiem Smida Sameba ( Świętej Trójcy) na górze nad miasteczkiem Kazbegi, przełęczą Krzyżową (2395 m n.p.m.) oraz kurortem i centrum sportów zimowych Gudauri. Gruzja, to także, na jej zachodzie, czarnomorskie wybrzeże. Szczególnie warto pojechać tam do Batumi, stolicy autonomicznej republiki Adżarii przy granicy z Turcją. Legendarnego kurortu w czasach ZSSR, gdy przyjeżdżało do niego najwięcej turystów ze wszystkich krajów Związku.
Godnym odwiedzin rejonem jest także, granicząca z Azerbejdżanem i Federacją Rosyjską, Kachetia, nazywana gruzińską Toskanią ze względu na tamtejsze tradycje produkcji wina. Położone w niej są również słynne, zabytkowe monastery Bodbe, Ikalto, czy mniej znany Nekresi. No i dawna, historyczna stolica tego regionu, Gremi, z architekturą od XI wieku. A także 20-tysięczne miasto Telawi, również historyczna stolica Kachetii, ale w XVII – XVIII wiekach.
W Swanetii , zamieszkanej przez górali Swanów, koniecznie trzeba zobaczyć charakterystyczne wieże obronne i nacieszyć oczy pięknymi widokami na Szcharę (5193 m n.p.m.), najwyższy szczyt Gruzji. Zachodnia jej część, to legendarna antyczna Kolchida, współczesna Imeretia. A w niej jej historyczna stolica Aia, obecnie Kutaisi, z m.in. z zabytkową katedrą (XI w.) Bagrati. Miasto, do którego latają z Polski tanie linie lotnicze, dzięki czemu stało się w Polsce popularne. I monastyr Gelati założony w XI w przez króla Dawida I Budowniczego z jego grobem w bramie, po którym, zgodnie z wolą tego władcy, musi przejść każdy wchodzący oraz doskonale zachowanymi freskami z XII-XVIII wieku.
W Szida-Kartlii (Kartlii Wewnętrznej), z głównym miastem Gori, w którym urodził się Józef Stalin, a w średniowieczu przebiegał przez nie północny odcinek Wielkiego Jedwabnego Szlaku, drugą największą atrakcją jest skalne miasto Upliscyche założone w epoce brązu, a później siedziba gruzińskich królów.
Natomiast w Kwemo-Kartlia (Kartlii Dolnej), regionie graniczącym z Armenią, znajduje się jedna z najstarszych (V w.) katedr we wsi Kwemo Bolnisi (Dolnym Bolnisi). A na terenie dawnego miasta – twierdzy Dmanisi, odnaleziono szczątki „najstarszych Europejczyków” , jak nazywają je Gruzini, sprzed 1,8 mln lat, czyli homininów Homo georgicus.
Zaś w sąsiednim, od zachodu, regionie Samcche-Dżwachetia leży najsłynniejsze, ze względu na znaną wodę mineralną, gruzińskie uzdrowisko Borżomi oraz Park Narodowy Borżomi – Karagauli.
W Tbilisi, mieście położonym w malowniczych górskich dolinach nad rzeką Mtkwari, nazywaną przez Rosjan Kurą, trudno nie zakochać się od pierwszego wejrzenia. Fascynujący jest widok z lewego, niższego, ale też nie równinnego brzegu rzeki na wznoszącą się na wysokim prawym twierdzę Narikała i monumentalny pomnik Matki Gruzji oraz położoną na skalistych zboczach Starówkę. W wielu miejscach doprowadzoną w czasach komunistycznych do ruiny, ale obecnie pieczołowicie rewaloryzowaną, chociaż to zadanie jeszcze na lata.
Są tam świątynie kilku religii, głównie ortodoksyjnego Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego i Apostolskiego sprzed kilku – kilkunastu wieków. Ale i, dostępna tylko z zewnątrz, równie stara Czcicieli Ognia. Ponadto jedyny z zachowanych w stolicy, a w czasach, gdy kraj znajdował się pod władzą muzułmańskich zaborców było ich w Tbilisi kilkanaście, stary perski meczet. Poniżej niego zaś dzielnica słynnych podziemnych łaźni siarkowych, nazywanych po rosyjski baniami.
Ciekawa jest architektura Starówki, zwłaszcza odnowionych starych domów z rzeźbionymi balkonami i drewnianymi galeriami. Wspaniałymi punktami widokowymi są mury i baszty twierdzy Narikała na położone niżej Stare Miasto oraz jego przedłużenie na lewym brzegu rzeki z majestatycznym, wznoszącym się nad skalistym urwiskiem – brzegiem Mtkwari, tuż przy najstarszym w mieście moście, kościołem Metechi (Matki Bożej Metechskiej) z XIII wieku i stojącym obok niej konnym pomnikiem króla Wachtanga I Gorgasalego (440-502).
Za nimi dominującą katedrą ormiańską Eczmiadzyn, a niemal na horyzoncie, na wzgórzu, zbudowaną na przełomie XX i XXI wieku, ale w tradycyjnym, średniowiecznym stylu sakralnej architektury gruzińskiej, katedrą Cminda Sameba (Trójcy Świętej). Drugim takim miejscem widokowym jest szczyt Świętej Góry Mtacminda (727 m n.p.m.) Z położonym na nim i po jego południowej stronie parkiem kultury i wypoczynku. Zaś na zboczu od strony centrum, na dużej skalnej półce, kościołem Mama Dawiti (Ojca Dawida), wzniesionym na miejscu, w którym w VI w pustelniczą celę miał św. Dawid.
Obok tej świątyni położony jest niewielki Panteon Narodowy pisarzy, artystów oraz ludzi szczególnie zasłużonych dla kraju. Tbilisi, to także centrum z placem Wolności, pryncypialną aleją Szoty Rustaweliego z gmachami parlamentu, muzeów i innych budowli. Nowoczesny Most Pokoju, Park Europejski, Pałac Prezydencki oraz wiele innych ciekawych, chociaż nie zawsze zabytkowych obiektów, m.in. Teatr Marionetek. Gdy po kilku krótszych pobytach w gruzińskiej stolicy w przeszłości, postanowiłem, po kolejnym objeździe sąsiedniej Armenii, wpaść znowu do Tbilisi, aby tym razem spokojnie obejrzeć jej atrakcje, to tydzień na wszystkie mi nie wystarczył.
Trudne pytanie, bo na poznanie już wymienionych miejsc, jedna, nawet dosyć długa podróż, nie wystarczy. Ale na pewno Lagodeski Park Narodowy i góry Kaukazu! Park leży u stóp gór i jest najstarszym obszarem chronionym w kraju. Spacer wśród starych lasów przypominających dżunglę, wodospadów i polodowcowych jezior dostarczy wielu wrażeń. Podobnie jak Kaukaz z górami Tuszetii na wschodzie oraz wspomnianym już wysokogórskim regionem Swanetia na zachodzie.
Gruzja z całą pewnością jest szalenie ciekawa, chociaż pełna kontrastów i w tym właśnie tkwi duża część jej uroku. Choć może wydawać się niemożliwe, Kraj Kartlów potrafi zaczarować odwiedzających silnej nawet niż Grecja, Włochy i Hiszpania! A kto już raz go, chociaż trochę pozna, zafascynowany nim, jego historią, kulturą i jego mieszkańcami, nie ograniczy się do jednej podróży. Bo naprawdę warto poznawać go dokładniej.
Cezary Rudziński
Będąc w Gruzji warto odwiedzić również Armenię – jest chyba nawet bardziej ciekawa historycznie
Witam Pana redaktora Rudzińskiego – to ,,najbardziej płodny” polski dziennikarz turystyczny