Polska armia chce rozbić bank, czyli rządowy pomysł na wojsko

Opublikowano: 1 września 2017

Jesteśmy jednym z pięciu członków NATO, który wypełnia ustalenia Sojuszu i wydaje na swoją armię co najmniej 2 proc. swojego PKB. To nie przeszkodziło nowemu szefostwu MON, tuż po zmianie warty, kreślić ambitnych planów, wedle których nasz kraj w określonej perspektywie mógłby łożyć nawet 3 proc. PKB na własne wojsko. Po fali entuzjazmu na pierwszy plan wysunęła się matematyka. Wyszło, że na dodatkowe 8–10 mln zł nas nie stać. Ale poziom 2,5 proc. PKB jest realny. A to oznacza największą modernizację armii w historii.

Kiedy jeszcze niedoszły prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump krzyczał zza oceanu, że sojusznicy powinni przeznaczać więcej pieniędzy na obronność, na Starym Kontynencie zapadła niezręczna cisza. Trudno się dziwić. Przecież samo NATO na szczycie w walijskim Newport (2014 r.) ustaliło, że członkowie powinni wydawać na wojsko minimum 2 proc. swojego PKB. Na dostosowanie się i realizowanie tych postanowień dano sobie dekadę. Trudno jednak dzisiaj być optymistą, skoro na 29 członków (w czerwcu do Sojuszu wstąpiła Czarnogóra) raptem tylko pięć krajów już teraz spełnia ów wymóg. Polska armia znajduje się w tym gronie.

Złość i irytację gospodarza Gabinetu Owalnego tym bardziej można zrozumieć, gdy zestawi się poszczególne wydatki.

Te Stanów Zjednoczonych to zawrotna suma 660 mld dolarów rocznie. Budżet wszystkich europejskich członków NATO to ledwie 240 mld zł. My dokładamy do tej puli 12 mld zł. „Oprócz Stanów Zjednoczonych i Polski jedynie Grecja, Estonia, Francja i Wielka Brytania przeznaczają na swoje siły zbrojne więcej niż zalecane 2 proc. PKB. Jak sygnalizował Jens Stoltenberg, w tym roku ten próg przekroczy Rumunia, a w przyszłym Litwa i Łotwa. Tylko trzy kraje bałtyckie oraz Rumunia, Norwegia i Polska przeznaczają więcej na obronność niż w 2009 r. (w odniesieniu do PKB).” – podaje BIQdata.pl.

Miliardy nad Wisłą

Pal licho rozgrywki przy międzynarodowym stole. Dzisiaj wydawanie na obronność jest najłatwiejsze od lat z jednego prostego powodu. Otóż z dosyć wysoką dozą prawdopodobieństwa można założyć, że społeczeństwo – niezależnie od szerokości geograficznej – raczej nie będzie protestować wobec takiej polityki, przynajmniej nie intensywniej niż przy okazji tradycyjnych apeli pacyfistycznych. Trudno wszak dzisiejszy świat zaliczyć do bezpiecznych. Wojna w Syrii, coraz bardziej niekontrolowana postawa Korei Północnej, niejasności związane z Państwem Islamskim, czy niezłomność Władimira Putina w destabilizowaniu sytuacji na Ukrainie – to tylko kilka przykładów.

A wszystko podane jest w sosie kryzysu gospodarczego, który znowu nam wieszczy większość instytucji finansowych. I tak też, bez zbędnego pomrukiwania, przyjęto pierwsze propozycje Antoniego Macierewicza, który od początku objęcia sterów w Ministerstwie Obrony Narodowej powtarzał, że Polska musi wydawać na swoje wojsko jeszcze więcej pieniędzy niż do tej pory.

Mówiło się nawet o 3 proc. PKB. Dopiero jak urzędnicy z kalkulatorami w rękach złapali się za głowy i wyszło, że taki poziom oznacza większe wydatki nawet o 10 mld zł, to szefostwo resortu nieco spuściło z tonu. W oficjalnych planach stanęło na 2,5 proc. PKB do 2030 r.

To bardzo ambitne plany – powoli kierują one Polskę w stronę tych państw, które własne armie mają na dokładniejszym niż średnia finansowym celowniku.

To np. Wielka Brytania (2,9 proc. PKB), Francja (3,3), Japonia (2,7), czy wreszcie Niemcy (2,4). O tym, że to absolutnie nie tylko słowa, przekonuje tegoroczny budżet MON. – Zobowiązania międzynarodowe Polski i konieczność unowocześnienia naszych sił zbrojnych wymagają zapewnienia stabilnego finansowania działań obronnych państwa. Wydatki obronne zaplanowano na 37 mld 152 mln zł, czyli będą wyższe o 1 mld 253 mln zł. To o 1,3 proc. więcej w porównaniu do roku obecnego – argumentuje Bartłomiej Grabski, wiceminister obrony. W planie modernizacji technicznej polskiego wojska już po zeszłorocznych korektach tylko w latach 2017–2022 wydamy na modernizację naszej armii 77 mld zł, z czego większość – 61 mld zł – przeznaczona będzie na 15 priorytetowych programów modernizacyjnych.

Drogo na wodzie

Nie od dzisiaj słychać głosy, że powinniśmy się skoncentrować na obronie terytorialnej i przestrzeni powietrznej, odpuszczając jednocześnie naszą siłę na morzu. Tymczasem w resortowych dokumentach planowane inwestycje w Marynarce Wojennej robią wrażenie. Na razie na papierze, ale jednak. Zwłaszcza jak porównamy to z budżetami z ostatnich lat, co – niestety – naszą armię na wodzie stawia obecnie w dosyć dalekim szeregu.

Modernizację marynarki mają zagwarantować przede wszystkim trzy programy, oszacowane łącznie na ponad 13 mld zł i zrealizowane do 2022 r. Chodzi o „Orkę”, „Czaplę” i „Miecznika”.

Główne założenia tego pierwszego uległy już modyfikacjom. Pierwotnie wszak zakładano, że za trzy okręty podwodne zapłacimy 7,5 mld zł i powinny być one gotowe do służby w latach 2020–2030. Teraz jest już jasne, że wszystko się przedłuży. Powinno jeszcze starczyć finansowej determinacji na realizacje „Miecznika” i „Czapli” z budżetem 4 mld zł, które zakładały zakup sześciu okrętów.

Jeszcze jesienią zeszłego roku, po anulowaniu poszczególnych postępowań przez Inspektorat Uzbrojenia MON można było mieć wrażenie, że o ile „Miecznik” i „Czapla” nie znikną całkowicie z ogólnej świadomości, to z pewnością – rzecz jasna ze względów finansowych – trafią na pewien czas na ławkę rezerwowych.

Dzisiaj można takie obawy powoli od siebie odsuwać. Wiosną australijski resort obrony potwierdził, że Polska jest zainteresowana zakupem dwóch starych, wycofywanych już jednostek. Większość ekspertów podniosła krzyk, wskazując, że znowu tak naprawdę decydujemy się na technologiczny ochłap, który przekreśli szanse na zakup czegoś faktycznie nowoczesnego. Szkopuł w tym, że MON potrzebuje względem modernizacji marynarki jakiegokolwiek sukcesu. Nawet udawanego. Już się mówi, że polska bandera mogłaby zawisnąć na australijskiej jednostce 11 listopada, podczas obchodów Święta Niepodległości. W świetle fleszy. Zupełnie inną kwestą jest fakt, że polscy marynarze przyjmą de facto wszystko i to z zamkniętymi oczami. Obecnie Polska dysponuje 39 okrętami bojowymi ze średnią wieku ponad 33 lat. Najbardziej zawyżają ją jednostki podwodne, z których cztery mają ponad pół wieku.

„Tytan” już w 2020?

W oficjalnym stanowisku Inspektoratu Uzbrojenia MON stanęło, że pierwszy zakres prac związanych z Indywidualnym Systemem Walki „Tytan” powinien zakończyć się w 2019 r. O ile nie dojdzie do żadnych opóźnień, to pierwsze dostawy można byłoby realizować już rok później – w 2020 r. W pierwszym „rzucie” miałoby być gotowych 14 tys. takich systemów.

„Tytan” pozwala na podgląd walki żołnierza przez sztab w czasie rzeczywistym. Właśnie w ten sposób prezydent USA Barack Obama, będąc w Waszyngtonie, oglądał akcję amerykańskich komandosów, którzy przeprowadzili szturm na kryjówkę Osamy Bin Ladena.

System będzie składał się z samego uzbrojenia (karabin MSBS, pistolet PR-15, granatnik 40 mm), elementów uzbrojenia (celowniki kolimatorowe, nokto- i termowizyjne, lornetki noktowizyjne, wyświetlacze nahełmowe), elementów ochrony (mundur, hełm, maska przeciwgazowa), amunicji oraz systemu komunikacji i łączności. Za jego stworzenie i dostarczenie odpowiedzialne jest konsorcjum 13 polskich firm, a także Wojskowa Akademia Techniczna, Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej i Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii. Na modernizację polskiej piechoty i zbrojenie żołnierza „Tytan” do 2022 r. mamy wydać 3,1 mld zł.

Bezwzględnie najważniejsza w Tytanie jest łączność.

Grupa WB Radmor zaproponowała dostarczenie wojsku już w 2017 r. 100 sztuk pierwszej partii radiostacji. – Jeśli chodzi o produkcję seryjną, to praktycznie jesteśmy gotowi. Cały potencjał produkcyjny w Radmorze właściwie jest do dyspozycji. Prace nad radiostacją postępują i w trakcie negocjacji my wyszliśmy naprzeciw oczekiwaniom wojska i zadeklarowaliśmy, że w 2017 r. przekażemy 100 sztuk pierwszej partii produkcyjnej radiostacji nawet bez certyfikacji, a następnie bezpłatnie je zmodernizujemy – mówi na łamach defence24.pl Andrzej Synowiecki, prezes Radmora.

W 2018 r. ma ruszyć produkcja przełomowego dla polskiego wojska czołgu o niepotwierdzonej jeszcze nazwie Gepard.

Zdecydowanie największa innowacja, jaka będzie go wyróżniać od innych, to możliwość przystosowania się do otoczenia, w jakim akurat się znajduje. Zaprojektowana w Polsce maszyna na gąsienicach ma być wyposażona w inteligentny system chłodzenia, a także pokryta specjalną warstwą, pozwalającą manipulować ilością oddawanego przez pancerz ciepła. Poszycie czołgu składa się bowiem z wielu heksagonalnych płytek zwanych pikselami, z których każda ma możliwość zmiany swojej temperatury. Dzięki temu pojazd może stać się niewidzialny dla czujników podczerwieni i systemów samonaprowadzania rakiet. Pomagają w tym zamontowane w czołgu czujniki, które skanują otoczenie i umożliwiają pikselom dostosowanie się do temperatury otoczenia. Dodatkowo Gepard ma niski profil i jest pokryty specjalnym materiałem, który pochłania fale radiowe. Zmniejsza to znacznie możliwość wykrycie go na radarze. Główne działo wyposażone jest w system automatycznego przeładowywania z zapasem na 16 pocisków. Dodatkowe 24 mogą być przechowywane wewnątrz czołgu i załadowane w miarę potrzeby.

Drony mają być polskie…

MON łączy modernizację armii z kreowaniem swojej polityki z międzynarodowymi partnerami, a także wypełnia zapisy „Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” autorstwa wicepremiera Mateusza Morawieckiego. W tym dokumencie, w różnych dziedzinach gospodarki widać wyraźny skręt w kierunku polskich firm, a najchętniej tych kontrolowanych przez Skarb Państwa. W lipcu szef MON anulował dotychczasowe postępowania i wprowadził stosowne zmiany w planie modernizacji technicznej. W przypadku bezzałogowców od tego czasu aprobata jest wyłącznie na negocjacje z podmiotami, które są pod kontrolą Skarbu Państwa. To w niczym nie przeszkadza w podjętych rok wcześniej negocjacjach na linii Polska Grupa Zbrojeniowa SA i izraelski Elbit Systems. Podpisano list intencyjny, który zakłada szerszą współpracę m.in. właśnie w programie dronów. Z kolei już w 2015 r. PGZ w Radomiu utworzył konsorcjum w składzie: PGZ SA, WZL-2 SA, PIT-Radwar SA, MESKO SA oraz WZE SA, którego celem jest złożenie polskiej oferty na system „Gryf” (drony bojowe).

Inny polski ślad prowadzi do Gliwic.

Prawdopodobnie tamtejsza spółka Flytronic dostarczy polskiej armii bezzałogowe FlyEye o zasięgu 200 km. Do głównych zadań tych dronów należy: wyznaczanie współrzędnych celu dla artylerii, współpraca z systemami artyleryjskimi jako środek rozpoznania ogniowego, obserwacja pola walki, ale także mogą one posłużyć do celów cywilnych. W zeszłym roku nasi żołnierze otrzymali 48 takich maszyn. Resort obrony chce jednak zwiększyć ich liczbę. Docelowo w polskim wojsku ma ich być 82 – od małych, obserwacyjnych, po bezzałogowce bojowe.

Amerykańska „Wisła”

Niewątpliwie jednym z najważniejszych elementów modernizacji naszej armii są programy „Wisła” i „Narew” (obrona powietrzna i przeciwrakietowa). MON uparcie powtarza, że pieniądze na ten cel są zagwarantowane. Chodzi o 30 mld zł. Podobne zapewnienia słyszeliśmy podczas wizyty Donalda Trumpa w Polsce. Nic dziwnego. Wszak wizyta amerykańskiego prezydenta mocno nacechowana była umowami gospodarczymi, w tym właśnie dotyczącymi Patriotów. Tym razem (złośliwi mogli przypomnieć zakup nie najmłodszych myśliwców F-16) stawiamy na jakość. Chcemy mieć we wszystkich bateriach najnowocześniejszy system IBCS. Wykorzystując dane z radaru, Patriot IBCS potrafi opracować potencjalną trasę rakiety balistycznej, zakwalifikować ją jako zagrożenie i zaproponować możliwe środki przeciwdziałania. Później centrum dowodzenia przekazuje rozkaz zniszczenia pocisku balistycznego do wyrzutni, wykorzystując oprogramowanie kontroli ognia IBCS. Z kolei w przypadku samych rakiet zrezygnowaliśmy z tych typu GEM-T, które stanowiły pierwotne uzbrojenia Patriota. Mają je zastąpić pociski nowej generacji SkyCeptor.

Chociaż pierwszy raz polska tarcza antyrakietowa nabiera sensu, to trzeba zaznaczyć, że i tu są możliwe opóźnienia.

Te zaś dotyczące „Wisły” wpłyną automatycznie na „Narew” i (wartość tego programu oszacowano na 16 mld zł), na którą składa się łączność, system dowodzenia oraz rakiety plus zaplecze logistyczne. Przyczyną tego stanu rzeczy jest osławiony system IBCS. „Polska w ramach tak zwanego wyjątku „yockey waiver” otrzymała zgodę na zakup systemu jeszcze przed wejściem do produkcji pełnoskalowej. Jest to o tyle istotne, że na razie IBCS nie osiągnął jeszcze „Milestone C”, warunkującego przejście IBCS z etapu badawczo-rozwojowego EMD do produkcji i nie mógł być objęty standardową procedurą FMS. (…) Ostateczną zgodę na sprzedaż systemu, po długotrwałych negocjacjach wydaje kongres po notyfikacji departamentu stanu, proces więc jeszcze się nie zakończył, choć uzyskanie „yockey waiver” to znaczące osiągnięcie. Według MON umowa ma zostać podpisana do końca roku, choć w praktyce może to zależeć również od postępu prac nad samym IBCS” – czytamy na łamach defence24.pl.

Rosomak wreszcie z wieżą

Od co najmniej kilku lat trwały prace nad integracją Kołowych Transporterów Opancerzonych „Rosomak” z pociskami przeciwpancernymi. Wedle przekazanych przez MON danych jest spora szansa, by ta koncepcja była wreszcie realizowana jeszcze w tym roku. Resort poinformował też, że do końca 2017 r. powinno dojść do podpisania umowy na integrację przeciwpancernych pocisków Spike z transporterami KTO Rosomak, wyposażonymi w wieże Hitfist-30. „Do końca grudnia br. winien też zostać podpisany kontrakt na dostawę pierwszej partii systemu zarządzania polem walki Rosomak BMS” – informuje defence24.pl.

Skoro jedną sagę można po latach zakończyć, to nic nie stoi na przeszkodzie, by kolejnych w ogóle nie zaczynać.

Dlatego dobrze się stało, że – negocjując integrację pocisków Spike oraz system zarządzania polem walki – od razu podjęto rozmowy na temat wyposażenia Bojowego Wozu Piechoty „Borsuk”, którego produkcja seryjna – jak zapewnia Huta Stalowa Wola – ma rozpocząć się w 2019 r. Huta razem z WB Electronics (grupa składająca się z pięciu podmiotów: WB Electronics SA, Arex Sp. z o.o., Flytronic Sp. z o.o., MindMade Sp. z o.o. i Radmor SA) podjęły już pracę nad bezzałogową wieżą ZSSW-30, która ma trafić na wyposażenie transporterów Rosomak i Borsuk.

Modernizacja polskiego wojska rozpisana jest na lata i na miliardy złotych. Owszem, można krytykować jej poszczególne elementy, takie a nie inne wybory reprezentantów MON-u, czy wreszcie opóźnienia, nawet jak te nie są zależne od strony polskiej.

Pewnie po drodze możliwości do atakowania resortu obrony też będzie sporo. Coś się nie uda, jakieś negocjacje nie wyjdą, światło dzienne ujrzą wady jakiegoś sprzętu. To jednak w żaden sposób nie powinno przysłaniać głównego celu. Armia silniejsza w sprzęt, ale też w ludzi (Wojskowa Obrona Terytorialna) to poważniejsza rola Polski na międzynarodowej scenie i jednak większe poczucie bezpieczeństwa – dzisiaj będące w zdecydowanym deficycie. To również zastrzyk adrenaliny dla polskiej gospodarki. Zwłaszcza, gdy inicjatorzy modernizacji tak wyraźnie i uparcie zastrzegają priorytetowy udział podmiotów Skarbu Państwa.

Tekst: Michał Tabaka

Udostępnij ten post:



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Powiązane treści
MSPO
Pojawienie się azjatyckiego partnera w roli Kraju Wi...
Akademia Wojsk Lądowych
Dynamicznie zmieniające się warunki prowadzenia dzia...
Polska armia
2 miliony osób zmuszonych do ucieczki i głód w wielu częścia...
Polski przemysł zbrojeniowy
Od lat mówi się o coraz gorszej kondycji polskiej zbrojeniów...
DEFENDER
Jednym z elementów tegorocznej 30. edycji Międzynaro...